wtorek, 5 marca 2013

Harry.;>> cz.10

/Styles/


Nigdy nie pomyślałbym, że szpitalna poczekalnia może być aż tak przytulna. Ciepłe, stonowane barwy, wielkie, miękkie kanapy, automaty z żarciem i napojami... Tylko zbieranina ludzi i ich historii trochę człowieka przeraża...
Obok mnie siedzi młoda kobieta. Na jej palcu widziałem obrączkę. Od ponad godziny siedzi wpatrzona w jeden punkt na ścianie przed nami. Milczy. Wydaje mi się, że jej mąż walczy o życie, na którymś z pięter...

-Suzy.-szepczę do siedzącej po mojej prawej stronie dziewczyny-I jak? Dobrze się czujesz?
Powoli odwraca głowę i patrzy mi w oczy.
-Haz, gorzej ci?-przekrzywia lekko głowę i przygląda mi się unosząc jedną brew.
Kręcę głową i spowrotem siadam prosto. Nerwowo wyłamuję palce. Nie chciałem pokazać Suzy jak bardzo się denerwuję... Zamykam oczy i zaciskam dłonie w pięści.
-Błagam, niech to się już skończy.-szepczę i odchylam głowę do tyłu.

-Harry? Hej, zakochany młodzieńcze.-słyszę, a po chwili ktoś delikatnie puka mnie w ramię.
Otwieram oczy. Światło mnie razi. Czyżbym zasnął? Mrugam kilka razy i przyzwyczajam się do jasnego oświetlenia. Dopiero po chwili zauważam stojącą przede mną dziewczynę.
-Jess?-pytam zdumiony.-Co ty tu robisz?
-Twoja przyjaciółka powiedziała, że tu jesteś.-uśmiechnęła się.
-Suz?-rzucam i rozglądam się dookoła.
-Yhym. Nie szukaj jej.-mruga do mnie.
Patrzę na nią uważnie. Po jej wyrazie twarzy domyślam się, że wyglądam przynajmniej głupio.
-Poszła do hotelu. Nie mogła cię dobudzić, a nie miała siły tu dłużej siedzieć.
-Aha.-mruczę głupawo.
Wstaję i przeciągam się. Plecy mi zdrętwiały, a w karku coś przeskakuje gdy poruszam głową.
-To nie najlepsze miejsce na sen.-znów się do mnie szeroko uśmiecha.-Kawy?
Kiwam głową. Zerkam za okno. Jest już zupełnie ciemno.
-Która godzina?-pytam.
-Dochodzi jedenasta.
-Która?!-zaskoczony chwytam za nadgarstek na którym powinienem mieć zegarek.-Jasna cholera.-klnę.
-Spokojnie. Ta dziewczyna, hmm, Suz?, zabrała wszystko co miałeś przy sobie. Tak na wszelki wypadek, by nikt cię tu nie okradł.
-Myhym.

Wchodzimy do maleńkiego pokoiku przylegającego do recepcji na dole. Jess wskazuje mi kanapę i podchodzi do ekspresu. Uruchamia go i wyciąga z szafki filiżanki. Dopiero teraz zauważam, że ma na sobie cywilne ubranie. Zniknął gdzieś biały kostium pielęgniarki...
-Hmm... Jess... Gdzie twój, hmm...-zacinam się i macham ręką wzdłuż swojego ciała.
-Mundurek?-pyta.
Kiwam głową.
-Nie muszę go nosić. O 20.30 skończyłam dyżur. Poza godzinami dyżurów ubieram się jak normalny człowiek.
Kolejny ciepły uśmiech wypływa na jej usta. Oczy jej błyszczą. Natychmiast przypominam sobie o [T.I].
-Jasna cholera!-gwałtownie podrywam się do góry.
-Uspokój się.-mówi łagodnie.-Wciąż ją operują. Mają dać mi znać jak tylko skończą.
Opadam na kanapę. Zaczynam drżeć.
-Ile to już trwa?-pytam łamiącym się głosem.
Dziewczyna zerka na zegarek na ścianie.
-Prawie 11 godzin.
Kulę się jeszcze bardziej. 11 godzin... Przecież to już... A jak lekarze będą zmęczeni? Co jeśli... Otrząsam się.
-To bardzo trudna operacja. Twoja dziewczyna straciła mnóstwo krwi. Do tego w jej prawym płucu tkwi stalowy pręt z konstrukcji pociągu.-zerka na mnie.-Muszą go wyjąć, zatamować krwawienie, pozaszywać rany...
-Czemu ona...-wyszeptują, gdy Jess siada obok mnie.
-Będzie dobrze. Ma silny organizm. Była w stanie otworzyć oczy gdy ją tu przywieźli. Nawet szeptała coś do lekarzy.
-Co?-pytam natychmiast.
-Wciąż powtarzała twoje imię.-mówi, a potem mocno mnie przytula.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz